czwartek, 16 kwietnia 2020

Zwężenie w czasach zarazy cz.1

Spojler: najbardziej poszkodowanym w tej opowieści jest lekarz, który miał dyżur na SORze w środę, 15 kwietnia 2020 w pewnym poznańskim szpitalu i którego chciałabym w tym miejscu przeprosić za to co z mojego powodu musiał przechodzić.

Spojler 2: drugim najbardziej poszkodowanym  są wszyscy pracownicy ochrony zdrowia, których my wszyscy jako społeczeństwo powinniśmy przeprosić. Za to, że dopuściliśmy, doprowadziliśmy do takiej sytuacji, za to że przez lata ignorowaliśmy ich walkę o to, by ocalić ten walący się gmach, że nie staliśmy wszyscy za nimi murem w każdym ich proteście i błaganiu o rozsądek. Teraz już za późno na "brawa dla medyków". Ten gmach się właśnie wali i zawali się mimo braw.

Dawno tu nie pisałam.  Co nie znaczy, że nic się u mnie nie działo. Przeciwnie, działo się bardzo dużo, działo się cały czas i działo się bardzo dynamicznie. Tylko że dla czytelnika byłoby to bardzo nudne. Bo co tu opisywać? W kółko to samo. Od września na okrągło co kilka tygodni poszerzania krtani. Czasem po trzech tygodniach. czasem po czterech, raz nawet chyba po ośmiu, ale to wyjątkowo długi czas i już przestałam marzyć, że go pobiję.

Poszerzania same w sobie rewelacyjne, przywracające pełną swobodę oddychania, od tak dawna zapomnianą, osłabiające grawitację i przypinające skrzydła do ramion. Przy tym cudownie bezinwazyjne, co po moich poprzednich doświadczeniach z powiklaniami po poszerzaniach jest bardzo miłą niespodzianką. Prawie bez bólu po zabiegu, bez pogorszenia mojego i tak już popsutego nieodwracalnie głosu - ale przede wszystkim bez krztuszenia się przy piciu, co wcześniej było moim regularnie powtarzającym się i nieraz długo się utrzymującym problemem po poszerzaniach. A dla mnie jest to problem poważny, bo po usunięciu całego jelita grubego mam upośledzone wchłanianie wody i elektrolitów i w związku z tym muszę bardzo, bardzo dużo pić by się nie odwadniać.

Z tych i innych powodów bardzo nie chciałam już zmieniać szpitala w Zdunowie, w którym od września zeszłego roku walczę z moim zwężeniem, na żaden inny, nawet mimo tego że wiedziałam od dawna że tym razem już całkiem niedaleko mnie (wcześniej, gdy mieszkałam w Lublinie, zupełnie dla mnie nieosiągalna), bo w Poznaniu, jest taka Klinika The Best, najwyższa instancja i Sąd Ostateczny jeśli chodzi o leczenie zwężeń krtani u dorosłych w Polsce. Ale po moich bardzo różnych doświadczeniach czułam silny opór psychiczny przed zmienianiem Bardzo Dobrego na Nieznane, choćby nawet to Nieznane miało okazać się Jeszcze Lepszym.

Los zadecydował inaczej, zgodnie z zasadą: "jeżeli czegoś nie chcesz, to możesz być pewna, że to dostaniesz".

W czasach zarazy, to jest, w czasach zagłady ochrony zdrowia, siedziałam w domu grzecznie się izolując i zastanawiając się, czy gdy za parę tygodni (a może już za tydzień, jak to przewidzieć przy dynamice mojego zwężenia?), gdy będę znów nieodzownie potrzebować kolejnego poszerzenia, by się nie udusić - czy wtedy jeszcze będę miała gdzie na to poszerzenie pojechać. Wystarczy jeden pacjent, który trafi do szpitala z wirusem, by sparaliżować cały szpital, by zarazić cały szpital. Środki ochrony osobistej? Bawełniane maseczki szyte przez Szczecinianki...

Miałam, na szczęście czy nieszczęście, trochę rezerwy czasowej, bo ostatnie poszerzanie miałam w dniu gdy ogłosili pierwszy potwierdzony przypadek COVID-19 w Polsce (zakaz odwiedzin w moim szpitalu wprowadzono już kilka dni wcześniej), i wychodziłam ze szpitala w jeszcze dość bezpiecznym okresie, a potem siedziałam przez miesiąc w domu, przechodząc męki tantalowe przy myślach o lesie, o ogrodzie, ale nie ulegając pokusie wyjścia. Wiedziałam, że prędzej czy później, i to raczej prędzej niż później, będę musiała pójść do szpitala, a jeżeli wraz z moim przyjściem przyniosłabym do tego szpitala wirusa, nie wybaczyłabym tego sobie nigdy. Może zresztą i tak nie zdążyłabym sobie wybaczyć.

Obyło się bez mojej pomocy. W tych samych dniach, gdy moje zwężenie, już będące ciut powyżej linii krytycznej, którą osiągając zwykle się poddaję, zaczęło gwałtownie przyspieszać (szybciej niż przewidywałam), wtedy właśnie jeden pacjent sparaliżował mój szpital. SOR zamknięty, poradnie zamknięte, przyjęcia na oddziały wstrzymane. W kolejnych dniach zamknięto SORy w dwóch innych szpitalach w mieście. Ilu ludzi zmarło na inne choroby lub po wypadkach, bo nie mogli otrzymać pomocy na czas przez koronawirusa, wróć, przez haniebne zaniedbania i bezduszność władz? Oni nie będą w żadnych statystykach, nie będą uznani jako ofiary pandemii. A przecież właśnie jej ofiarami są. 

Był dzień, w którym w Szczecinie jednocześnie nie działały trzy SORy. Ale to dla mojej osobistej historii nie ma już takiego znaczenia, dla mnie istotny był tylko jeden SOR i jeden szpital, bo wiedziałam że z moją chorobą nigdzie indziej w województwie zachodniopomorskim pomocy nie mogę otrzymać. Pozostawało mi tylko skierować się do tej najwyższej instancji poznańskiej, marząc o tym by mi nie odmówili pomocy (z powodu pandemii przyjmują tylko pacjentów onkologicznych, którym przecież nie jestem)...

Zadzwoniłam do mego Sądu Ostatecznego i usłyszałam że owszem, przyjmą mnie i będą leczyć, ale najpierw muszę zrobić sobie test na koronawirusa i dopiero z ujemnym wynikiem do nich przyjechać. Rozumiałam doskonale takie środki ostrożności, bo wiem czym jest wpuszczenie jednego zakażonego pacjenta do szpitala przy polskim zabezpieczeniu szpitali w środki ochrony osobistej i środki dezynfekcyjne. Ale... wyobrazilam sobie moją rozmowę z Sanepidem... Gorączkuje pani? Nie. Przebywała pani ostatnio w miejscach gdzie były potwierdzone zakażenia? Nie. Miała pani kontakt z osobami, które miały potwierdzone zakażenie? Nie. To po cholerę pani test??? A nawet jeżeli udałoby się wybłagać zrobienie testu: ile to dni czeka się na wyniki? o ile te wyniki się w ogóle dostanie...?

Mój Sąd Ostateczny, chyba przez to że słyszał jak mówię a zwłaszcza jak oddycham, zmienił wyrok i powiedział, że jeżeli jest bardzo źle, to mogę przyjechać do nich w każdej chwili, w dzień czy w nocy, nawet bez testu - zrobią mi na wejściu tomografię klatki piersiowej i morfologię i na tej podstawie wykluczą koronawirusa. 

Myślałam, że mimo wszystko wytrwam jeszcze parę dni, ale w nocy zaczęłam czuć że już za chwilę mogę zwyczajnie nie być w stanie przepchnąć kolejnego oddechu przez tę jakąś słomkę a może nitkę która jeszcze pozostała przeciągnięta przez korek. Rano pojechałam do Poznania.

CDN 

W czasach zarazy zasady interpunkcji i typografii nie obowiązują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz