środa, 6 maja 2020

Subways

Pięć lat temu zaczęłam moją nierówną walkę ze zwężeniem krtani. Problemy z oddychaniem miałam już od trzech lat, ale dopiero właśnie w 2015, a dokładnie 22 kwietnia 2015 usłyszałam diagnozę. Wielka ulga, że już wiem co mi jest. Ale też tego samego dnia dowiedziałam się (od innego lekarza), że tego się nie da naprawić. To znaczy naprawić się da, tylko że będzie się psuło z powrotem. No nic – zaczynamy walkę. Wytną mi drania i znowu będę mogła oddychać swobodnie! Jak długo? Nikt nie określił mi możliwego terminu powrotu drania, sama też o to nie pytałam. Nie wiem czemu, ale wyobrażałam sobie że potrwa to przynajmniej rok–dwa, zanim drań odrośnie i będę znowu się dusić.

Pierwsze poszerzanie krtani miałam niemal dokładnie pięć lat temu, 8 maja 2015. Nie było to łatwe doświadczenie ani dla mnie, ani dla operującego mnie lekarza. Laser ratuje życie, ale potrafi też naczynić szkód. Podczas zabiegu nastąpił krwotok, który z trudem udało się opanować. Po przebudzeniu nadal miałam stridor – wróciłam na salę operacyjną drugi raz, okazało się że krtań blokował tym razem skrzep krwi. Pokiereszowana krtań goiła się długo, ale lewy fałd głosowy uszkodzony został już trwale. Straciłam głos.

Głos wydajemy z siebie dzięki zwieraniu się położonych w krtani dwóch fałdów głosowych (strun głosowych). Jeżeli one są uszkodzone lub usunięte, można wyćwiczyć fonację za pomocą znajdujących się nad nimi fałdów przedsionkowych (fałdów rzekomych). To jest taka jakby druga, zapasowa para strun głosowych, ale nie do końca wykształconych. Przez to, że są trochę inaczej zbudowane niż właściwe struny głosowe, głos wytwarzany za ich pomocą zawsze będzie niedoskonały – zachrypnięty, obniżony, z utrudnioną modulacją. Nawet taki głos jednak jest już ogromnym ułatwieniem w komunikacji. Mi niestety bardzo długo nie udawało się uruchomić fonacji fałdami rzekomymi, w rezultacie przez dwa i pół roku mówiłam tylko szeptem – i byłam przekonana, że inaczej już nie będę mówić nigdy. Fonacja włączyła mi się dopiero na przełomie stycznia i lutego 2018, o czym pisałam na Facebooku przy okazji rocznicy powstania atlasu siewek flory Polski.

Nie umiałam uruchomić krtani głównie chyba przez blokadę psychiczną, i dlatego też nie byłam w stanie wykonywać ćwiczeń foniatrycznych. Musiałam wypracować sobie własne sposoby ćwiczenia mowy, akceptowalne dla mnie i odnoszące u mnie jakieś efekty. Pierwszy taki sposób odkryłam, gdy leżałam półtorej miesiąca na oddziale gruźliczym. Na mojej sali była bardzo zgrana ekipa pacjentek, dobrze się dogadywałyśmy, rozmawiałyśmy i żartowałyśmy całymi dniami – i takie swobodne, naturalne, bez napięcia mówienie po całych dniach sprawiło, że po paru tygodniach pomału zaczął mi się głos włączać, najpierw tylko chwilami, potem coraz częściej. Gdybym tak dużo i w ten sposób rozmawiała na codzień, pewnie włączyłabym głos już dużo wcześniej. To jest jednak niezgodne z moją naturą. Prowadziłam zawsze tak samotniczy tryb życia, i na ogół jestem tak skrajnie małomówna (zdecydowanie moją domeną jest słowo pisane, a nie mówione), że po prostu nie miałam okazji w naturalny sposób ćwiczyć głosu, i wkrótce po wyjściu ze szpitala straciłam to, co w trakcie pobytu w nim wypracowałam.

Musiałam więc znaleźć sposób na ćwiczenie głosu w samotności. Tym sposobem okazało się śpiewanie, co jest o tyle zaskakujące, że nigdy specjalnej skłonności do śpiewania nie miałam. Teraz jednak przekonałam się, że śpiewanie może być bardzo przyjemnym i relaksującym zajęciem – oczywiście pod warunkiem, że nikt mnie nie słyszy. I to jest też podstawowym warunkiem, bym mogła za pomocą śpiewania ćwiczyć głos – muszę mieć pewność, że nikt nie będzie mnie słyszał (w przeciwnym razie włączy mi się blokada psychiczna i żadnego głosu z siebie nie wydobędę), nawet ja sama (by nie stresować się własnym paskudnym głosem i jeszcze paskudniejszym fałszowaniem, ale wyobrażać sobie, że śpiewam tak ładnie, jak ten kogo słucham). Więc pusty dom, słuchawki na uszy i podkręcona głośność. Drugi warunek, to odpowiedni wybór piosenek. Podczas ćwiczenia głosu powinnam być zrelaksowana, powinnam zapominać wręcz że to jest ćwiczenie i śpiewać tak naturalnie, jakbym wypowiadała własne myśli. Więc muszą być to utwory, które bardzo lubię, które są mi bliskie, które mnie wciągają i same wprost zmuszają do śpiewania. I muszę dobrze znać tekst, ale teraz to nie problem – dla większości utworów teksty można łatwo znaleźć w internecie. W taki sposób przeszłam więc oczywiście wszystkie piosenki Depeche Mode, ale nie wszystkie okazały się dobre do ćwiczeń – niektórych nie jestem w stanie zaśpiewać, nawet jeżeli je bardzo lubię (nie jestem w stanie nabrać tchu odpowiednio szybko i głęboko w odpowiednich momentach). Siłą rzeczy ćwiczę przede wszystkim na piosenkach Depeche Mode, bo prawie wyłącznie ich słucham. Są jednak między nimi też pojedyncze utwory innych wykonawców.

I takim wyjątkiem jest tytułowe „Subways” Olivii Anny Livki, moje podstawowe narzędzie ćwiczenia głosu, utwór dla mnie szczególny, od którego zawsze zaczynam ćwiczenia i na którym nieraz poprzestaję, śpiewając go razem z Olivią siedem czy osiem razy pod rząd.

Siedząca przed fortepianem dziewczyna z niebieskimi włosami patrzy mi w oczy i tłumaczy mi, jak należy ćwiczyć głos.  

Wiem, że bardzo tęsknisz za fonacją, ale nie staraj się za wszelką cenę wysilać krtani, by z niej ten upragniony głos wydobyć. Nie to jest teraz ważne, wszystko przyjdzie z czasem, a nawet jeżeli nie przyjdzie – tym bardziej musisz skupić się na czymś innym. Najważniejsze są dwie rzeczy: właściwa postawa i dykcja. Wyprostuj plecy, głowa do góry, przestań się w końcu garbić! W wydobywaniu głosu, tak jak w oddychaniu, pracuje nie tylko krtań, ale też ramiona, klatka piersiowa i przepona. U ciebie jest to szczególnie ważne, bo potrzebujesz większej i lepiej skoordynowanej pracy mięśni by przepychać przez swój korek w tchawicy wystarczającą ilość powietrza wystarczająco szybko. I dykcja. Otwieraj usta, jak mówisz! Rysuj wyraźnie każde słowo ustami i językiem. Zawsze mówiłaś cicho (jeśli w ogóle coś już mówiłaś), mamrotałaś coś niewyraźnie, ale to jeszcze jakoś uchodziło, bo krtań cię ratowała przed byciem niezrozumianą. Teraz, gdy możesz mówić tylko szeptem, musisz nauczyć się szeptać wyraźnie, musisz nauczyć się nawet mówić samym ruchem warg a mimo to być zrozumiałą. Jeszcze raz: nie męcz krtani na siłę, ale patrz na mnie i śpiewaj tak jak ja.

No dobra, garbić się nie przestałam. Ale coś jednak z tych lekcji wyniosłam. W czasach, gdy mówiłam tylko szeptem, wielokrotnie słyszałam od różnych osób pochwały, że mimo to mówię bardzo wyraźnie, że mam dobrą dykcję. Nieodmiennie mnie te pochwały bawiły. Ja, która wcześniej zawsze byłam krytykowana za to, że mówię niewyraźnie!

„Subways” poznałam przez przypadek. Był koniec sierpnia 2015, ja byłam już po drugim poszerzaniu krtani i niedługo przed trzecim, i już przekonałam się na własnej skórze, że moje wyobrażenie o roku–dwóch swobodnego oddychania było z kosmosu wzięte. Szłam przez Ogród Saski w Lublinie i wsłuchiwałam się w muzykę dochodzącą z muszli koncertowej w innej części parku. Nie lubię hałasu. Nie lubię tłumu. Nie lubię koncertów. Ale w tej muzyce było coś, co mnie zaintrygowało i pociągnęło, i sprawiło że poszłam w jej stronę, by tylko zobaczyć, co to za koncert, kto to jest.

To nie był koncert, to były próby przed koncertem. Widownia pusta, na scenie kilku muzyków. I ta dziewczyna, która miała w sobie coś tak autentycznego i bliskiego, że widząc ją pierwszy raz pomyślałam (czy poczułam): to moja siostra. Skończyły się próby jakiegoś innego utworu i nagle ona zaczęła śpiewać pierwsze słowa ballady, która mnie przykuła do miejsca.

I was born in a small town
Grew up in the country
Oh, kids, they hated me
And I hate the kids...


Zaczynała śpiewać kilka razy, a ja wciąż czekałam, chcąc usłyszeć tę piosenkę w całości, ale w końcu odeszłam znając tylko sam początek, bo czułam się niezręcznie, miałam wrażenie że jestem tam intruzem przeszkadzającym komuś w pracy. Wychodzącą z parku jeszcze goniły mnie jej słowa wibrujące wśród drzew: 

The kids we knew, they never change, just get older, sadder and boredom...

Pierwsze, co zrobiłam po powrocie do domu, to zabrałam się za szukanie: kto to jest, co to za koncert ma być w Ogrodzie Saskim? Znalazłam koncert. Festiwal Solo Życia. Znalazłam osobę. Olivia Anna Livki. Znalazłam wreszcie i piosenkę na YouTube.

Chyba każdy ma kilka (kilkanaście) piosenek, które są mu szczególnie bliskie i interpretuje je po swojemu, przyklejając je do własnego serca. Dla mnie „Subways” jest właśnie jedną z nich, mam wrażenie, jakby Olivia stworzyła ją specjalnie dla mnie, o mnie. O moim ciągłym uciekaniu przed własnym dzieciństwem, uciekaniu przed własnym życiem, uciekaniu przed samą sobą. A to jest przecież niemożliwe...