niedziela, 19 kwietnia 2020

Zwężenie w czasach zarazy cz. 2

Dochodząc na izbę przyjęć usiłuję się rozeznać w tablicach informacyjnych, żeby wiedzieć gdzie mogę wejść by nie narobić zamieszania. Utrudnia mi to zmęczenie oddychaniem, absorbującym 99% mojej uwagi. Skupiam się na najbardziej krzyczącej tablicy: GORĄCZKUJĄCY pacjenci wchodzą przez izolatkę. Gorączkujący. Ja nie gorączkuję, ale zastanawiam się jeszcze czy i mnie to nie dotyczy, szukam jakichś dodatkowych wskazówek. Nic oprócz gorączki nie jest wspomniane. Wchodzę głównym wejściem.

Istota ludzka dusząca się w kombinezonie i sprawiająca wrażenie, jakby sama miała zaraz potrzebować reanimacji, mierzy na wejściu temperaturę i saturację. Moja temperatura: 35,2. Moja saturacja: pulsoksymetr psuje się przy próbie pomiaru. Przechodzę dalej.

Dalej są okienka izby przyjęć, przy których próbuję wytłumaczyć o co chodzi - mój głos i oddech nie ułatwiają zrozumienia mnie, zwłaszcza zza maseczki. Kierują mnie w końcu za kolejne drzwi. Tam, po konsultacji telefonicznej z oddziałem laryngologii, rejestratorka wpisuje mnie do systemu i daje mi do wypełnienia ankietę. Czy przebywała pani w miejscach... Nie. Czy miała pani kontakt z osobami... Nie. Czy występują u pani następujące objawy: gorączka? Nie. Kaszel? Tak. Duszność, problemy z oddychaniem? Tak.

Tę kartkę rejestratorka zanosi dyżurnemu lekarzowi SORu, dla którego raczej nie będzie to dobry dzień...

Lekarz jest roztrzęsiony i zrozpaczony. "Nie, ja jej nie zbadam, przecież to są objawy równie znaczące, dlaczego w ogóle ona została wpuszczona tędy? Jeśli się okaże... to trzeba będzie zaraz zamknąć cały SOR..." Widzę człowieka, któremu właśnie w tej chwili wali się świat. No tak, mogłam sama pomyśleć, że mam objawy, które przecież z miejsca czynią mnie podejrzaną... A może tę ankietę powinnam była dostać na początku, na tym samym etapie, gdzie była mierzona temperatura? Pojawia się laryngolog, uprzedzony wcześniej że ja tu dziś przyjadę, uspokajającym głosem tłumaczy, że to jest zwężenie krtaniowo-tchawicze, stąd duszność, a kaszel jest przewlekły. Jego pewność i spokój, jeszcze przed jakimkolwiek zbadaniem mnie czy przepytaniem, są może zbyt brawurowe, ale imponujące. Lekarz z SORu jest zmuszony wierzyć mu na słowo, gdy laryngolog zagląda mi do krtani w izolatce i stwierdza spodziewane zwężenie, ale boi się nadal co na to wszystko powie epidemiologiczna... Jego środki ochrony osobistej, gdy towarzyszy przy moim badaniu? Fizelinowy fartuch, maseczka chirurgiczna, przyłbica. Bardzo ładna przyłbica, z podnoszoną częścią przednią, ale jednocześnie bardzo krótka, zasłaniająca tylko oczy i nos. Pewnie najzupełniej wystarczająca, ale przy założeniu, że noszący ją ma na sobie też maskę z dobrym filtrem i kombinezon...

Po ustaleniu jeszcze paru dodatkowych faktów jestem kierowana dalej. Znowu do rejestracji i z powrotem, potem na pobranie krwi, następnie mam pójść na tomografię klatki piersiowej, a po niej udać się przed oddział, na który jednak nie mogę wejść od razu, ale usiąść na niebieskich krzesełkach i czekać, aż po obejrzeniu moich wyników stwierdzą czy można mnie tam bezpiecznie wpuścić.

Pracownia tomografii komputerowej jest gdzieś na końcu świata, przechodzi się do niej labiryntem łączników. Wszyscy mijający mnie ludzie spoglądają na mnie ze zdziwieniem i przestrachem w oczach, słysząc mój oddech Lorda Vadera. Może zresztą nie jest to wcale tak daleko, jak mi się wydaje, ale gdy docieram do rejestracji, mogę się zatrzymać i oprzeć o ladę, duszność mnie ogłusza i ogłupia. Dopóki szłam - potrafiłam pytać przechodzących o drogę i rozumieć ich odpowiedzi. Teraz słyszę tylko mój oddech, czuję tylko szum w głowie. Rejestratorka coś mówi, nie wiem czy do mnie, czy do kolegi obok, nie jestem w stanie zrozumieć sensu jej wypowiedzi ani poprosić o powtórzenie. Stoję oparta o ścianę, gapiąc się bezmyślnie przed siebie, próbując złapać oddech i czekając aż mózg włączy mi się z powrotem albo aż w końcu coś będzie się mogło dziać bez mojego udziału. Radiolog przed badaniem też patrzy na mnie podejrzliwie, gdy proszę o powtórzenie jakiegoś prostego zdania, które do mnie powiedział. "Czy pani źle słyszy?" (Nie ja nic nie słyszę i nie czuję oprócz mojego oddechu...)

Środki ochrony osobistej personelu radiologii, przygotowującego do badania i wykonującego badania tomografii w celu wykluczenia COVID-19? Maseczka chirurgiczna.

Po tomografii doczołguję się przed oddział na te niebieskie krzesełka, na których wreszcie będę mogła odpocząć. Krzesełka są, cztery. Siedzi na nich dwoje ludzi. Zajmują cztery krzesełka. Spoglądam na nich, oni spoglądają na mnie, spoglądają na swoje wygodnie siedzące torby, jeszcze raz na mnie... ani drgną. Padam pod ścianę obok, może zresztą na podłodze jest i wygodniej siedzieć...

Fizycznie jestem wyczerpana kompletnie, ale czuję że jestem już na ostatniej prostej i bezpieczna. Jestem spokojna o moje wyniki, wiem jak się izolowałam ostatni miesiąc, wiem że nie miałam żadnej infekcji, znam wszystkie moje objawy i wiem skąd się biorą. Tak, ja to wiem i jestem spokojna, ale z jakimi myślami na te moje wyniki czeka jednocześnie lekarz z SORu? On tego wszystkiego nie wie, właściwie nie było czasu i miejsca na przeprowadzenie ze mną konkretnego wywiadu, musiał uwierzyć na słowo koledze laryngologowi, który też zresztą widział mnie pierwszy raz w życiu.

A wszyscy wiemy, że pacjenci niekoniecznie zawsze mówią całą prawdę. Dlaczego? Najczęściej po prostu ze stresu, zdezorientowania i przytłoczenia nową sytuacją w której się znajdują, bólem i strachem o swoje życie i zdrowie, przeładowaniem dziesiątkami pytań, na które nie są przygotowani i których czasem nie rozumieją. W strachu i bólu głowa pracuje inaczej, zapomina się najprostsze i najbardziej oczywiste rzeczy, bo mózg zajęty jest jedną idée fixe: RATUNKU! Czasem ze strachu, że jak coś "niewłaściwego" powiesz, to odmówią ci pomocy, każą czekać w nieskończoność albo iść po tę pomoc gdzie indziej - a strach żąda pomocy natychmiastowej, bez względu na wszystko. Czasem z bezmyślności, egoizmu i roszczeniowości. "Bo mi się należy, bo ich psim obowiązkiem jest mi pomóc, a po mnie choćby potop..."

Na oddziale znajduję się po czternastej, niedługo potem trafiam na blok operacyjny. Lekarz, który robi mi poszerzanie, specjalnie w tym celu zostaje w pracy po godzinach. Odczuwam wręcz fizyczny ból patrząc na te krótkie przyłbice personelu anestezjologicznego przy zwykłych maseczkach chirurgicznych. Niby wstępnie wykluczono mi koronę tomografią, ale wiadomo że to nie daje pewności. Pacjenci przychodzący na operacje nieco mniej pilne niż moja (choć też wymagające szybkiego działania - onkologiczne) są przyjmowani przynajmniej trzy dni przed planowanym zabiegiem, żeby upewnić się czy nie pojawią się mimo wszystko jakieś podejrzane objawy, a w związku z tym czy i przy jakich środkach ostrożności można ich operować. Lekarz oglądający mi krtań dzień po zabiegu ma bawełnianą maseczkę, uszytą pewnie przez żonę albo jakąś znajomą. Bez przyłbicy - jak założyć jednocześnie przyłbicę i latarkę czołową? Obiło mi się o uszy, że chyba właśnie wrócił z kwarantanny. Być może badając mnie, zastanawia się, czy za chwilę nie będzie musiał iść na kwarantannę drugi raz...

Maseczki, maseczki, maseczki. Noszą je wszyscy i wszędzie (ale nie tak piękne i kolorowe jak w Szczecinie) i są głównym tematem rozmów. Sąsiadka z łóżka obok opowiada, że jak tylko zamknęli ich teatr to od razu zaczęli szyć maseczki. Pacjentka z drugiego łóżka cieszy się, że maseczką może ukryć opuchliznę i siniaki po operacji. Pielęgniarka przeprowadzająca ze mną wywiad pyta: Czy boli coś panią w tej chwili? Ja: Nie, tylko uszy od tych gumek... W kuchence salowe wymieniają się wskazówkami jak szyć lepszy model maseczek.



czwartek, 16 kwietnia 2020

Zwężenie w czasach zarazy cz.1

Spojler: najbardziej poszkodowanym w tej opowieści jest lekarz, który miał dyżur na SORze w środę, 15 kwietnia 2020 w pewnym poznańskim szpitalu i którego chciałabym w tym miejscu przeprosić za to co z mojego powodu musiał przechodzić.

Spojler 2: drugim najbardziej poszkodowanym  są wszyscy pracownicy ochrony zdrowia, których my wszyscy jako społeczeństwo powinniśmy przeprosić. Za to, że dopuściliśmy, doprowadziliśmy do takiej sytuacji, za to że przez lata ignorowaliśmy ich walkę o to, by ocalić ten walący się gmach, że nie staliśmy wszyscy za nimi murem w każdym ich proteście i błaganiu o rozsądek. Teraz już za późno na "brawa dla medyków". Ten gmach się właśnie wali i zawali się mimo braw.

Dawno tu nie pisałam.  Co nie znaczy, że nic się u mnie nie działo. Przeciwnie, działo się bardzo dużo, działo się cały czas i działo się bardzo dynamicznie. Tylko że dla czytelnika byłoby to bardzo nudne. Bo co tu opisywać? W kółko to samo. Od września na okrągło co kilka tygodni poszerzania krtani. Czasem po trzech tygodniach. czasem po czterech, raz nawet chyba po ośmiu, ale to wyjątkowo długi czas i już przestałam marzyć, że go pobiję.

Poszerzania same w sobie rewelacyjne, przywracające pełną swobodę oddychania, od tak dawna zapomnianą, osłabiające grawitację i przypinające skrzydła do ramion. Przy tym cudownie bezinwazyjne, co po moich poprzednich doświadczeniach z powiklaniami po poszerzaniach jest bardzo miłą niespodzianką. Prawie bez bólu po zabiegu, bez pogorszenia mojego i tak już popsutego nieodwracalnie głosu - ale przede wszystkim bez krztuszenia się przy piciu, co wcześniej było moim regularnie powtarzającym się i nieraz długo się utrzymującym problemem po poszerzaniach. A dla mnie jest to problem poważny, bo po usunięciu całego jelita grubego mam upośledzone wchłanianie wody i elektrolitów i w związku z tym muszę bardzo, bardzo dużo pić by się nie odwadniać.

Z tych i innych powodów bardzo nie chciałam już zmieniać szpitala w Zdunowie, w którym od września zeszłego roku walczę z moim zwężeniem, na żaden inny, nawet mimo tego że wiedziałam od dawna że tym razem już całkiem niedaleko mnie (wcześniej, gdy mieszkałam w Lublinie, zupełnie dla mnie nieosiągalna), bo w Poznaniu, jest taka Klinika The Best, najwyższa instancja i Sąd Ostateczny jeśli chodzi o leczenie zwężeń krtani u dorosłych w Polsce. Ale po moich bardzo różnych doświadczeniach czułam silny opór psychiczny przed zmienianiem Bardzo Dobrego na Nieznane, choćby nawet to Nieznane miało okazać się Jeszcze Lepszym.

Los zadecydował inaczej, zgodnie z zasadą: "jeżeli czegoś nie chcesz, to możesz być pewna, że to dostaniesz".

W czasach zarazy, to jest, w czasach zagłady ochrony zdrowia, siedziałam w domu grzecznie się izolując i zastanawiając się, czy gdy za parę tygodni (a może już za tydzień, jak to przewidzieć przy dynamice mojego zwężenia?), gdy będę znów nieodzownie potrzebować kolejnego poszerzenia, by się nie udusić - czy wtedy jeszcze będę miała gdzie na to poszerzenie pojechać. Wystarczy jeden pacjent, który trafi do szpitala z wirusem, by sparaliżować cały szpital, by zarazić cały szpital. Środki ochrony osobistej? Bawełniane maseczki szyte przez Szczecinianki...

Miałam, na szczęście czy nieszczęście, trochę rezerwy czasowej, bo ostatnie poszerzanie miałam w dniu gdy ogłosili pierwszy potwierdzony przypadek COVID-19 w Polsce (zakaz odwiedzin w moim szpitalu wprowadzono już kilka dni wcześniej), i wychodziłam ze szpitala w jeszcze dość bezpiecznym okresie, a potem siedziałam przez miesiąc w domu, przechodząc męki tantalowe przy myślach o lesie, o ogrodzie, ale nie ulegając pokusie wyjścia. Wiedziałam, że prędzej czy później, i to raczej prędzej niż później, będę musiała pójść do szpitala, a jeżeli wraz z moim przyjściem przyniosłabym do tego szpitala wirusa, nie wybaczyłabym tego sobie nigdy. Może zresztą i tak nie zdążyłabym sobie wybaczyć.

Obyło się bez mojej pomocy. W tych samych dniach, gdy moje zwężenie, już będące ciut powyżej linii krytycznej, którą osiągając zwykle się poddaję, zaczęło gwałtownie przyspieszać (szybciej niż przewidywałam), wtedy właśnie jeden pacjent sparaliżował mój szpital. SOR zamknięty, poradnie zamknięte, przyjęcia na oddziały wstrzymane. W kolejnych dniach zamknięto SORy w dwóch innych szpitalach w mieście. Ilu ludzi zmarło na inne choroby lub po wypadkach, bo nie mogli otrzymać pomocy na czas przez koronawirusa, wróć, przez haniebne zaniedbania i bezduszność władz? Oni nie będą w żadnych statystykach, nie będą uznani jako ofiary pandemii. A przecież właśnie jej ofiarami są. 

Był dzień, w którym w Szczecinie jednocześnie nie działały trzy SORy. Ale to dla mojej osobistej historii nie ma już takiego znaczenia, dla mnie istotny był tylko jeden SOR i jeden szpital, bo wiedziałam że z moją chorobą nigdzie indziej w województwie zachodniopomorskim pomocy nie mogę otrzymać. Pozostawało mi tylko skierować się do tej najwyższej instancji poznańskiej, marząc o tym by mi nie odmówili pomocy (z powodu pandemii przyjmują tylko pacjentów onkologicznych, którym przecież nie jestem)...

Zadzwoniłam do mego Sądu Ostatecznego i usłyszałam że owszem, przyjmą mnie i będą leczyć, ale najpierw muszę zrobić sobie test na koronawirusa i dopiero z ujemnym wynikiem do nich przyjechać. Rozumiałam doskonale takie środki ostrożności, bo wiem czym jest wpuszczenie jednego zakażonego pacjenta do szpitala przy polskim zabezpieczeniu szpitali w środki ochrony osobistej i środki dezynfekcyjne. Ale... wyobrazilam sobie moją rozmowę z Sanepidem... Gorączkuje pani? Nie. Przebywała pani ostatnio w miejscach gdzie były potwierdzone zakażenia? Nie. Miała pani kontakt z osobami, które miały potwierdzone zakażenie? Nie. To po cholerę pani test??? A nawet jeżeli udałoby się wybłagać zrobienie testu: ile to dni czeka się na wyniki? o ile te wyniki się w ogóle dostanie...?

Mój Sąd Ostateczny, chyba przez to że słyszał jak mówię a zwłaszcza jak oddycham, zmienił wyrok i powiedział, że jeżeli jest bardzo źle, to mogę przyjechać do nich w każdej chwili, w dzień czy w nocy, nawet bez testu - zrobią mi na wejściu tomografię klatki piersiowej i morfologię i na tej podstawie wykluczą koronawirusa. 

Myślałam, że mimo wszystko wytrwam jeszcze parę dni, ale w nocy zaczęłam czuć że już za chwilę mogę zwyczajnie nie być w stanie przepchnąć kolejnego oddechu przez tę jakąś słomkę a może nitkę która jeszcze pozostała przeciągnięta przez korek. Rano pojechałam do Poznania.

CDN 

W czasach zarazy zasady interpunkcji i typografii nie obowiązują.