wtorek, 7 listopada 2023

Bieg z przeszkodami

 Bieganie z tracheostomią i ileostomią to bieg z przeszkodami.

Silny wiatr wiejący skośnie z przodu i z boku przykleja maseczkę do rurki tracheostomijnej, tamując oddychanie. Nie mogę zupełnie niczym nie zasłaniać rurki, bo mnie przewieje i wysuszy za mocno, więc zdejmując maseczkę zakładam w zamian nakładkę – kratkę. W niej się dobrze oddycha mimo wiatru, ale za to za każdym razem gdy muszę odkrztusić znad rurki albo wydmuchać nos, muszę tę kratkę odkręcić, by móc zatkać rurkę palcem. W czasie biegu muszę to robić co chwila, bo oprócz ściekającej wydzieliny z zatok (przewlekłe zapalenie zatok, okrągły rok lato czy zima) dodatkowo przy chłodnej pogodzie z nosa leci woda. Co jakiś czas muszę też wymienić wewnętrzną rurkę, gdy zakleja się wydzieliną i oddycha się już kiepsko. To ostatnie na szczęście już coraz rzadziej – na początku każdy 5-kilometrowy trening to były 2–3 wymiany rurki, teraz na kilkanaście kilometrów wymieniam zwykle tylko raz. Zawsze jednak jest to konieczność zwolnienia do marszu i powyciągania z kieszeni różnych moich części zamiennych. Zapasowa tasiemka do tracheostomii też oczywiście w głębi kieszeni zawsze czeka – na wszelki wypadek, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się żeby mi się coś z nią stało (zerwała się, odpadł guzik), ale lepiej być ubezpieczoną, bo w razie czego jedyne co by mi pozostało to chyba wyjąć sznurowadło z jednego buta ;) Tylko że wtedy też już więcej biec bym nie mogła :D

Druga sprawa – woda i elektrolity. Od prawie 20 lat żyję bez jelita grubego i z ileostomią. Pozostałe jelito cienkie znacznie gorzej niż grube radzi sobie z wchłanianiem wody i elektrolitów, więc muszę na codzień, cały czas dostarczać sobie ich dużo więcej niż normalny człowiek. Przez tyle lat nauczyłam się niby już doskonale jak z tym sobie radzić, nawet w przypadku ciężkiej pracy fizycznej – woda wysokozmineralizowana towarzyszy mi wszędzie. Przy bieganiu już jest trochę gorzej, bo trzeba pokombinować jak taszczyć ze sobą tę wodę której potrzebuję dużo, tak by nie przeszkadzała. Stwierdziłam beztrosko że jakoś to będzie, dawałam sobie radę przy ciężkiej fizycznej pracy to dam radę biegać bez wody, a uzupełniać ją będę przed biegiem i po biegu. Niestety dłuższy dystans biegu już tej wody i elektrolitów wymaga koniecznie, przekonałam się o tym po zeszłotygodniowym treningu po którym się pochorowałam. Nauczkę mam i już teraz na każdy bieg będę zabierać wodę, ale tu pojawia się nowy problem. Od czasu resekcji krtani krztuszę się przy jedzeniu i piciu. Najbardziej przy piciu. Najbardziej gdy jestem zmęczona. Popijanie wody podczas biegu, mimo tego że malutkimi łyczkami, i nie w czasie samego biegu ale zawsze wtedy gdy zwalniam do marszu to za każdym razem krztuszenie się, a więc znowu konieczność zdejmowania nakładki i odkrztuszania trochę dołem, trochę górą z zatykaniem rurki. W rezultacie co chwila idę zamiast biec bo co chwila mam coś do roboty przy tracheostomii.

Dobiegłam do połowy trasy, zawracam i cieszę się że teraz już będę miała wiatr w plecy, skończą się problemy z oddychaniem, mogę założyć maseczkę i biec. W dodatku odtąd mam więcej z górki, będę miała przyjemność biegu i poprawę średniego tempa. No i lipa. Ledwo zaczął się długi, piękny zbieg, rozbolała mnie pachwina i od teraz zamiast marszobiegu już było doczłapywanie do domu. Ale miałam dziś w planie 14 kilometrów więc uparłam się i doczłapałam tak jak było w planie zamiast skrócić sobie trasę.

Żeby nie było samego narzekania: pierwszy raz wzięłam dziś żel energetyczny i tu bardzo miła niespodzianka – ma on jakąś taką magiczną konsystencję, że w ogóle się nim nie krztusiłam!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz