niedziela, 17 listopada 2019

Dołek

Tak więc wróciłam niestety na karuzelę, w której nie zdążę się jeszcze nacieszyć swobodnym oddychaniem po jednym poszerzaniu krtani, gdy już muszę iść na kolejne. Niby powinnam być na to przygotowana, pamiętając rok 2015... ale mimo wszystko do dobrego człowiek się zbyt chętnie i zbyt szybko przyzwyczaja. Euforia cudownego, pierwszy raz od czterech lat swobodnego oddychania sprawiła, że przez chwilę uwierzyłam – bo bardzo chciałam wierzyć – że tak już będzie. No może nie zawsze, ale z pół roku pooddychać bym mogła...

Nic z tego. Cztery tygodnie po szóstym poszerzaniu moja wydolność oddechowa zaczęła wyraźnie schodzić w dół, co potwierdzały spadające niemal z dnia na dzień odczyty z pikflometru. Sześć tygodni po zabiegu kontrolna bronchoskopia pokazała zwężenie zostawiające już znowu tylko pięć milimetrów, a PEF wynosiło 145 l/min. Siódme poszerzanie (podobnie jak szóste w dwóch etapach) miałam 28 i 31 października 2019.

Tyle razy już to przechodziłam, i wiedziałam bardzo dobrze, że będę jeszcze przechodzić wiele, wiele razy w życiu. Żaden grom z jasnego nieba, nic nowego, nic zaskakującego, możnaby powiedzieć rutyna.

Tym razem jednak coś we mnie pękło i długich tygodni potrzebowałam, żeby to w sobie jako-tako posklejać. Załamałam się, przez kilka tygodni rządził mną obezwładniający strach, niezgoda na własne życie, poczucie braku jego sensu i braku celu dalszej walki. Opuściły mnie wszystkie siły psychiczne, nie widziałam przed sobą nic.

Gdy po przebudzeniu z narkozy słyszy się słowa "nie udało się nam pani zaintubować", to też nie poprawia nastroju... Drugi etap poszerzania rozłożył się tym razem na dwa podejścia, i w rezultacie przeszłam trzy narkozy w ciągu czterech dni. Mogę sobie to "osiągnięcie" zapisać obok tego z maja 2015, kiedy dwa razy trafiałam na stół operacyjny i pod narkozę w ciągu jednego dnia...

Nie bez znaczenia zresztą było na pewno i to, że rozsypały mi się w ostatniej chwili długo wyczekiwane i wywalczane plany operacji usunięcia kikuta odbytnicy, które teraz odsuwają się w nieokreśloną przyszłość, kiedy drogi oddechowe będę miała na tyle ustabilizowane, by móc bezpiecznie podejść do ciężkiej operacji, wymagającej dłuższej intubacji. Taka sytuacja, jaka jest obecnie, gdy stan mojej tchawicy zmienia się nawet nie z tygodnia na tydzień, a wręcz z dnia na dzień, uniemożliwia planowanie czegokolwiek. Niewiele brakowało. Na ostateczne ustalenie terminu operacji miałam umawiać się 5 września, czyli dokładnie tego dnia, gdy musiałam przejść szóste poszerzanie. Miałam nadzieję, że choć tego jednego problemu się pozbędę, a problem to dla mnie niemały, bo gdy kikut się odzywa, to bóle są tak silne i uporczywe że skutecznie odbierają siły fizyczne, intelektualne i chęci do życia. Teraz na szczęście ma okres wyciszenia. Ale wiem, że będzie się znowu odzywał. A z powodu zwężenia nie da się go leczyć miejscowo.

Jeszcze bardziej zdołowało mnie powietrze. Przyszedł listopad, chłodne dni i noce z przymrozkami. Ludzie zaczęli palić w piecach. Czym palą, to aż strach zgadywać... Przez lato zdążyłam zapomnieć, na jak nieprzyjaznym dla osób z chorobami układu oddechowego osiedlu mam nieszczęście mieszkać. Trudno wyjść na dwór, czy choćby otworzyć okno, bo powietrze po prostu śmierdzi.  Działka, która miała być choć częściową ucieczką do natury, rehabilitacją, aktywnym wypoczynkiem na świeżym powietrzu, stała się miejscem w które boję się chodzić, bo wygania mnie z niej gryzący i trujący dym z okolicznych domków...

Tymczasem jednak pomału wychodzę z dołka, który wydawał mi się bezdenny. Staram się zapełniać dni zajęciami na wiki, by nie patrzeć w przyszłość i nie myśleć o niej. Chwilowo (?) znowu oddycha się cudnie, mam wrażenie że moja tchawica jest co najmniej szerokości rury od odkurzacza i również z jego mocą wciąga powietrze. PEF od kilku dni 365 (taki poziom osiągnął dopiero 12. dnia po poszerzeniu, gdy obrzęk po zabiegu całkowicie ustąpił). Tydzień po poszerzeniu zaczęłam nebulizacje z Pulmicortu (najwyższa dawka). Jakiś cień szansy jest, że to spowolni odrastanie zwężenia. Muszę jednak uważać, by nie przywiązywać do tego zbyt dużej nadziei, żeby za parę kolejnych tygodni rzeczywistość nie podcięła mi znowu nóg.

Mieszkać przy tym szpitalu to byłoby coś... Środek lasu, powietrze boskie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz